Psie sporty stały się wyjątkowo popularne. Celowo nie używam słowa „modne”, bo jednak moda jest pewnym niestałym trendem, sezonowym kaprysem. A co do akywności kynologicznych mam nadzieję, że nie będą modą, a pewną normą lub chociaż względnie częstym zjawiskiem. Muszę przyznać, że podciąganie pod „sport” wszekich aktywności z psem trochę mnie bawi – każdy spacer staje się „dog-trekkingiem”, każda nauka komend „treningiem”. Ale jeżeli kogoś takie stawianie sprawy motywuje, to czemu nie?
Często jednak słyszę opinię, że absolutnie każdy pies nadaje się do sportów kynologicznych. Wystarczy dużo pracy – czasem tytanicznej – ale pies załapie bakcyla i stanie się czworonożnym sportowcem. I tutaj się zatrzymam. Oczywiście, jeśli nauka siadania na komendę lub długi spacer jest już dla nas sportem, to stwierdzenie to jest w pełni zgodne z prawdą. Jeśli jednak przyjmiemy definicję sportu jako aktywności wymagającej regularnych, intensywnych treningów oraz sprawdzania nabytych umiejętności na zawodach lub konkursach – pojawiają się pewne wątpliwości. Oczywiście, przedstawiam swoją subiektywną opinię, więc jeśli ktoś się nie zgadza, chętnie podyskutuję.
Moja postawa zmienia się pod wpływem Hery, mojego wychuchanego i najmłodszego ze stada psa. Hercia trafiła do mnie po bardzo paskudnych przejściach, które kiedyś opiszę, jako 4,5 miesięczny szczeniak. Była szczeniakiem-dzikusem, który nie dawał się dotknąć, za to wymagał sporo aktywności i umysłowych wyzwań. Dzięki naszej znajomej trenerce („pani szkoleniowiec” brzmi dziwinie, a „szkoleniowczyni” jeszcze gorzej!) mogłyśmy się uczyć i szkolić pod fachowym okiem. Moje poprzednie psiaki uczyłam komend sama, ale to oczywiście nie to samo, co prawdziwe zajęcia z grupą innych psów. Hera była zawsze bardziej zamyślona, poważna w tym co robi – daleko jej było do wpatrzonych w twarz właściciela i gotowych na radosne wykonanie każdego zadania owczarków. Ale dawała radę na różnych szkoleniach, treningach, kursach. Cóż, wkręciłam się w sport. A Hercia… Dojrzała, spoważniała jeszcze bardziej. Przypomina mi czasem wielkiego, molosowatego psa w skórze 20-kilogramowej, chudziutkiej suni. Powoli zaczęłam odkrywać, że aktywność jej nie kręci. Że owszem, długi spacer, może być też troszkę komend i zadań, najlepiej takich wymagających skupienia, jak otwieranie szafki, wyciąganie z niej piłki i wrzucanie do miski. Ale na tym koniec. Nawet jogging jej nie sprawia przyjemności – niech będzie, kilka kilometrów pobiegniemy. Ale kilkanaście? Bez żartów, pańcia! Zaniepokoiłam się, zrobiłam wszelkie badania. Ale Hera jest zdrowa, a proces „odstawania się” psem sportowym był długi i można go nazwać zwyczajnie „dorastaniem”. Wygląda na to, że moja sunia po prostu nie ma predyspozycji do szalonych i wymagających aktywności sportów. A także do sportowego posłuszeństwa czy tropienia, które wymagają motywacji i chęci do intensywnej pracy. Pewnie kiedyś weźmiemy udział w zawodach rally-o, bo nie mamy problemów z wszelkimi ćwiczeniami. Ale myślę, że na tym się skończy.
Według nowych trendów, powinnam szukać nowych sposobów motywowania psa. Zdechły gołąb? Zapach królika? Najwymyślniejsze smaczki? Wszystko, byleby zachęcić psa do pracy i treningów. Wciąż o tym myślę, ale czasem zaczynam myśleć – czy warto? A raczej: czy powinnam? Hera przecież jest szczęśliwym psem. Ma długie spacery, aktywność umysłową, wiele różnych zadań, psie towarzystwo. Może jej to zwyczajnie wystarcza? Może powinnam schować ambicję do kieszeni i wyciągnąć ją za jakiś – raczej długi – czas, gdy trafi do mnie wybrany psiak o predyspozycjach sportowych? Pewne sportowe zacięcie ma Frotek, więc może powinnam zacząć z nim pracować? Jest szybki, uwielbia biegać za piłką, wykonuje zadania z pełnym zaangażowaniem. Ale atmosfera treningów z innymi psami jest dla niego bardzo stresująca. Jest grzeczny, ale spięty i wyraźnie nie sprawia mu to przyjemności. Poza tym nie znosi powtórek ani dokładnego wykonania zadań – jego motto to: byle jak, byle szybko i z głowy! No więc, według „sportowego myślenia”, powinnam go odczulać, mnóstwo ćwiczyć i chodzić na masę treningów, by znaleźć w nim ukrytego ducha rywalizacji. I znów zastanawiam się, na ile będzie to dla niego rozwojowe i potrzebne, a na ile narażę go na dużo zbędnego stresu. Jedno jest pewne: Frotek nie ma problemu, by biegać ze mną nawet kilkanaście kilometrów 🙂
Więc o co mi chodzi? Tak naprawdę o to, że zauważam w psim środowisku dwie skrajne postawy. Postawa „cioteczki” – czyli pieska nie uczymy niczego, nic nie robimy, zwierzak może być niegrzeczny (taka jego natura!), bawi się z innymi psami i ma pańcię w poważaniu (to tylko piesek!). Czasem po prostu totalny brak chęci, żeby coś robić – pies jest, bo się trafił, ale w sumie nikogo nie interesuje jego wychowanie. I postawa druga, też skrajna – „sportowca”. Należy z psem uczęszczać na kursy, treningi, potem zawody. Każdy pies ma duszę sportowca, każdy powinien pracować i będzie nieszczęśliwy bez dużej dawki aktywności.
Brakuje mi tu wypośrodkowania – miejsca dla tych właścicieli i ich pupili, którzy chcą uczestniczyć w psich wydarzeniach, czasem wziąć udział w jakimś kursie czy nauczyć się czegoś nowego, ale bez ambicji brania udziału w zawodach i rywalizacji. Uważam, że jednak nie każdy pies może (i chce!) być sportowcem. Wszystkie zwierzaki muszą oczywiście się wybiegać, potrzebują nauki podstawowych komend i ogólnego „ogarnięcia” dla równowagi psychicznej. Ale niektórym to w zupełności starcza, a wszelkie dodatkowe aktywności są już tylko ambicją właściciela. Sama mam tę ambicję i czasem w duchu złoszczę się – głównie na siebie, że może nie umiem psów zmotywować. Poznałam jednak wiele psów, które ewidentnie lubią trenować sport, i widzę, że moim psom brak tego zapału, tych iskierek w oczach. Za to chętnie wybiorą się do parku czy lasu i poskaczą na pniaki oraz będą zapalczywie wąchać wszelkie psie czy zajęcze tropy. A potem muszą taki spacer długo odsypiać.
Przyznam, że nie siedzę w sporcie tak bardzo, by obiektywnie ocenić swoją postawę i aktywność moich psów. Dlatego chętnie wysłucham każdej opinii – może sami macie psy, które po prostu nie lubią sportu? A może jednak udało Wam się je zmotywować? Uważacie, że warto naciskać, jeśli pies wyraźnie nie ma zapału do treningów mimo najlepszych smaczków i wyszukanych motywatorów? Czy tak jak ja, uznaliście, że są psiaki, które po prostu tego rodzaju aktywności nie czują? Piszcie!