I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa – znacie to powiedzonko? Powinno ono brzmieć raczej: i Herkules dupa, kiedy psa jest kupa; tak wielki jest kłopot z właścicielami, którzy nie sprzątają po pupilach. Problem psich odchodów wraca jak bumerang. Na razie mamy za oknem śnieżną zimę i nikt nie pamięta o pamiątkach psiego pochodzenia, przysypanych białym puchem… A potem przyjdzie wiosna, przygrzeje słoneczko i naszym oczom ukażą się brązowe niespodzianki w różnych dziwacznych miejscach – bo gdy spadnie śnieg, wiele psów załatwia się gdzie popadnie, w końcu nie widać granicy między chodnikiem, ulicą i trawnikiem. Niestety, idealnie zakonserwowane w śniegu psie kupy pojawiają się po jego stopnieniu masowo i wywołują gorącą dyskusję w duchu okropne kundle wszędzie brudzą. Z tego względu zawsze z niepokojem witam wiosnę i jej pierwsze ciepłe dni.
W związku z tą „gównianą” tematyką, wraca też pytanie: dlaczego ludzie nie zbierają odchodów po swoich psach? Dlaczego nie działają kampanie edukacyjne, kary, mandaty, krzyk sąsiadów, wyrastające jak grzyby po deszczu tabliczki z zakazem wyprowadzania psów, zamykanie miejskich parków dla czworonogów ze względu na psie zanieczyszczenia? Tłumaczy się to brakiem wychowania, edukacji, kultury, złymi wzorcami w rodzinie czy wśród celebrytów (w końcu to oni wytyczają teraz standardy moralne)… A ja odpowiem przewrotnie. Przez biologię, a konkretniej – panią Ewolucję.
Nasze obrzydzenie do odchodów jest ogromne. Jesteśmy w stanie wiele zrobić, byle tylko na kupę nie patrzeć, a co dopiero ją tknąć. Co ciekawe, nie jest to wcale jakaś powszechna cecha u ssaków. Nie muszę wspominać o ludzkich niespodziankach w krzakach koło placów zabaw czy barów, które są takie smakowite dla naszych psów, prawda? Zanim psy stały się naszymi towarzyszami w doli i niedoli, podążały za ludzkimi przenośnymi osadami, zjadając odpadki. WSZYSTKIE, także te. Nie czują one też obrzydzenia do odchodów saren, zajęcy, kotów… Ale niech piłka spadnie obok psiej kupy! Tragedia, przecież nie można jej podnieść, to takie obrzydliwe! Trochę ironiczne, że jest to reakcja notorycznego trupo-tarzacza i kupojada, nie?
Są za to stworzenia, które nie mają problemu ze swoimi odchodami. Na przykład króliki to typowe koprofagi, wydalające dwa rodzaje kału – nocny i dzienny. Ten nocny jest bogaty w substancje odżywcze i jest zjadany przez jego wytwórcę, czyli uroczego, puchatego króliczka… Którego jakoś już nie mamy ochoty całować po pyszczku. Podobnie zachowują się często trzymane w domu świnki morskie.
No dobrze, skoro jesteśmy w tej nieprzyjemnej tematyce już po uszy (a fe!), kontynuujmy. My nie zjadamy odchodów, prawda? Ale już wydzieliny ciała pszczół czy mszyc (miód spadziowy) nie stanowią takiego problemu. To, co uważamy za smaczne i odżywcze ma źródło w wielu, wielu latach naszej ewolucji. I w niej ma źródło nasze obrzydzenie wobec wszelkiego rodzaju odchodów, nie tylko swojego gatunku. Upatruję przyczynę w najbardziej paskudnych istotach, jakie istnieją na ziemi, czyli pasożytach wewnętrznych. Ogromna ilość pasożytów, takich jak tasiemce, niektóre nicienie czy pasożytnicze pierwotniaki, dostają się do ludzkiego organizmu właśnie za sprawą kontaktu z odchodami. Najgorsze zawsze są pozostałości układu trawiennego osobnika własnego gatunku – bo to on ma w swoim przewodzie pokarmowym pasożyty doskonale dostosowane także do naszego organizmu. Dlatego też psy nie tkną odchodów innych psów, choć nie mają problemu z wydalinami innych gatunków zwierząt. Niestety, wiele pasożytów nauczyło się wykorzystywać zwierzęta jako żywicieli pośrednich w celu dostania się do żywiciela ostatecznego, w którym się rozmnażają. Czasem robią to właśnie przez odchody, czasem lokują się w ciele, które potem jemy jako mięso, czasem przenośnikiem jest owad, taki jak pluskwa czy komar. Pewnie zdarzali się dawno temu praludzie, którzy nie mieli problemu z dotykaniem odchodów zwierząt czy pobratymców. Jednak oni zarażali się, chorowali i umierali – także ich geny były eliminowane. Inni zaobserwowali tę zależność – kontaktu z odchodami i chorobą – i stąd kupa jest społecznym tabu. Pewnie z tego samego powodu w wielu kulturach przeklęte są niektóre zwierzęta, także nasze ukochane czworongi. Psy roznoszą całe mnóstwo chorób w ciepłym klimacie. Ktoś kto tknął psa i zaraził się jakąś chorobą pasożytniczą i cierpiał, był pokarany przez bóstwo – więc dotykanie psa to grzech. Logika jakże prosta, ale przydatna. Szkoda, że w dobie cywilizacji nadal pokutująca.
Nie usprawiedliwiam ludzi, którzy nie zbierają po swoich psach – co to, to nie! Sama zbieram po czwórce. Jak słyszę, że „rozłoży się” to mnie szlag trafia – mam podwórko i widzę, że się nie rozłoży, przynajmniej nie tak szybko. Jeśli zaniedba się zbieranie i usuwanie psich kup, to się gromadzą. Zanim znikną na dobre, pojawiają się kolejne i tak naprawdę w ciągu dwóch tygodni nie mielibyśmy trawnika, a gównik. Niestety. Rozumiem mechanizm niechęci do sprzątania po swoim psie, ale tym bardziej uważam, że w naszych czasach należy go przełamać. Odrobaczamy nasze psy, karmimy dobrą karmą – więc możemy być pewni, że się niczym nie zarazimy. Musimy uświadomić sobie, że nasze obrzydzenie wynika czysto z biologii i należy je przełamać, by mieszkać w czystszej okolicy. Obawiam się jednak, że to nie jest takie proste – gdyby było, dawno byśmy zapomnieli o wiosennych roztopach zabarwionych na brązowo. Mówi się o zaczynaniu od siebie – oczywiście! Ale zebranych kup NIE MA. A niezebrane SĄ. Jeśli zbierzemy po 10 psach, ale ktoś po 3 nie – to trawnik i tak będzie brudny, a nam się oberwie za wszystkie psy tego świata. Dlatego czasem mamy wrażenie, że „gówniana kwestia” to walka z wiatrakami, bo efektów tego, że coraz więcej ludzi zbiera po psie nie widać. Co nam pozostaje? Musimy dalej świecić przykładem i liczyć na to, że ludzie jednak po to mają rozum, by przeskoczyć swoją biologię. I użyją go, by przełamać się, sprzątać po swoim pupilu i żyć w czystym mieście, a nie zafajdanym.
Najnowsze komentarze