Nieraz zdarza się, że znajomi lub nawet napotkani na ulicy obcy ludzie głaszczą moje psy i z żalem wzdychają: chciałbym mieć psa, ale mieszkam w bloku… lub jakbym miał domek z ogródkiem to na pewno miałbym psa. Ogrodzone podwórko jawi się dużej części ludzi jako raj dla psa, miejsce, gdzie może brykać, bawić się i spędzać większość czasu. Pies w bloku się męczy, mówią znawcy z przekonaniem, kiwając głową, gdy dowiadują się, że mam przy domu niewielkie podwórko. Moje tłumaczenia, że psiaki na podwórku nie bywają, nie uznają go i traktują jako ewentualną toaletę i to tylko wtedy, gdy bardzo je przyciśnie, puszczają mimo uszu. Jak to jest z tym podwórkiem? Warto je mieć? Czy to czynnik, który powinien wpłynąć na wybór psa? Opowiem, jak to wygląda z mojego punktu widzenia – posiadaczki czwórki psów.
Podwórka plusów kilka
Może najpierw plusy, bo oczywiście są. Po pierwsze, nie musimy martwić się o okres kwarantanny poszepiennej, jeśli sprawimy sobie szczeniaka. Piesek spokojnie się wybiega i wyszaleje, biegając za zabawką i wcale nie musząc stykać się z patogenami obcych psów obecnych na trawnikach czy łączkach. Po drugie, zdarzają się nagłe sytuacje – nocna biegunka pupila, nasza choroba, konieczność odłożenia spaceru ze względu na nawał pracy i tym podobne – w których podwórko jest nieocenioną pomocą. Po trzecie, w przypadku trudnych tymczasowiczów, którzy mają tendencje do załatwiania się w domu i trzeba ich nauczyć manier lub nie można ich nigdzie puścić ze smyczy, a wymagają nauki komend i wybiegania się, ogródek także bardzo ułatwia życie. Czwarty punkt jest dla leniwych – jeśli nie chcemy się użerać z sąsiadami lub nie mamy ochoty na spacer, od biedy możemy porzucać psu piłkę w ogródku. Tyle plusów znalazłam i nie są one oczywiście bez znaczenia. Podwórko jako koło ratunkowe w trudnych sytuacjach – jak najbardziej!
…I minusów ciut więcej
A teraz czas na minusy. Po pierwsze… Kwarantanna szczeniaka. Łatwo jest zapomnieć o socjalizacji szczenięcia, gdy mamy ogród. Piesek w końcu polata z zabawką, pobawi się z nami i jest zmęczony. Nie będziemy go przecież męczyć braniem na ręce i chodzeniem po mieście, pokazywaniem mu stresujących bodźców, skoro wybiega się u siebie. Akurat mamy dużo pracy, przyjechała koleżanka, mijają dwa tygodnie, które dla rozwoju szczeniaka są tak istotne – i okazuje się, że nasz zwierzak totalnie zdziczał i na widok motocykla czy dużych psów dostaje szajby ze strachu. Niestety, mówię to z doświadczenia, bo jako świeżo upieczona właścicielka lekko zdziczałego szczeniaka zawierzyłam wetowi w sprawie bezwzględnej kwarantanny. Skutki tej decyzji odczuwam do dziś i do dziś pluję sobie o to w brodę.
Po drugie, uleganie lenistwu. Moje psy mimo ogródka mają trzy spacery dziennie, w tym dwa długie (kiedy piszę długie, mam na myśli co najmniej półtoragodzinne). Znam jednak mnóstwo ludzi, którzy odpuszczają psom spacery, bo łatwiej psa wypuścić, „żeby polatał”. A przecież nawet dwugodzinne przebywanie w ogrodzie nie zastąpi psu spaceru.
Sprawa trzecia – moim zdaniem kluczowa – to brak kontroli nad zwierzęciem. Jeśli zostawiamy psa na podwórku przez kilka godzin dziennie, to jest to czas, w którym nie mamy pojęcia, co się z psem dzieje. Nie wiemy, czy nie drażnią go dzieci sąsiadów. Czy ktoś nie podejdzie ze swoim psem do płotu i zwierzaki się ze sobą nie zetną. Czy na podwórko nie wpadnie kot albo nasz pies z nudów zacznie gonić ptaki i nagle się okaże, że wszelkie nasze próby odczulania psa na inne zwierzęta spaliły na panewce. Tutaj posłużę się kilkoma przykładami z życia, które sprawiły, że moje psy nigdy nie są na podwórku same. Dawno, dawno temu, na podwórku zostawała sama Lusia i zwykle wynikały z tego kłopoty. Pierwsza nieprzyjemna akcja: okoliczne dzieciaki bardzo bawiło bieganie wzdłuż płotu w obie strony, a pies biegał i szczekał za nimi. A że Lusia to stara histeryczka, uraz do biegnących dzieci jej pozostał i trochę czasu zajęło mi nauczenie jej, że szalejące dzieciaki to nie zagrożenie i nie trzeba na nie wrzeszczeć. Innym razem koło ogrodzenia przechodził pan z suką w typie sznaucera, który wyznawał zasadę „psy muszą się dogadać” i podchodził do siatki. Tak się ładnie dogadały przez płot, że minęło od tego czasu prawie dziesięć lat i nasze psy nadal się nie znoszą. Zresztą, takie pomysły ma mnóstwo ludzi: widzą cztery psy za ogrodzeniem i uznają, że skoro tamte się lubią, to z moim też się zaprzyjaźnią… Moje psy zawarczą na intruza, tamten – odważny, bo dzieli go od nich siatka – zacznie szczekać i draka gotowa.
I tu się nasuwa sprawa czwarta: ogrodzenie wzbudza w psach nawyk bronienia terenu. Znam takie czworonogi, które witają się z obcymi psiakami zza ogrodzenia i zupełnie nie wykazują agresji, ale to rzadkość – i zwykle dotyczy wybranych psów, które owe psy podwórkowe poznały jeszcze za szczeniaka. Moje psy mają trochę „kumpli zza płota”, ale wystarczy, że do naszych dołączy jakiś tymczas, by kumpel dostał szału na widok obcego… Bywało także, że znajomi psiarze z bloku dziwili się, że wołamy nasze psy na widok obcych czworonogów na ulicy, bo chcą na nie szczekać i mówili, że ich jest łagodny i tak nie robi. A potem wchodzili do nas na podwórko i zgadnijcie, co robił ich grzeczny pies na widok obcego burka za płotem? 😉
Jeśli psy mają zarówno ogród, jak i spacery, to szybko pojawia się u nich coś, co nazywam „rozdwojeniem jaźni” – poza swoim podwórkiem mogą kochać wszystkie psy czy ludzi, ale jak są za ogrodzeniem, szczekają na obcych. Moje psy są wybitne pod tym względem, bo akceptują każdego psa na swoim podwórku, obcy może chodzić po terenie i po domu, nie ma sprawy. Ale pies, który jest za siatką to zło. Obawiam się, że to wynik złych skojarzeń z psami, które starały się zza ogrodzenia pogryźć się z moimi pupilami. Takie zachowanie jest mocno denerwujące, więc karcę je i nie dopuszczam do tego, wołając psy zanim jakiś pies podejdzie do ogrodzenia. Ale bywa czasem, że nie zdążę, a ktoś puści swojego psa luzem na chodniku i ten podbiegnie, by zrobić drakę… Problem pojawia się, jeśli pies ma niewiele spacerów, a bardzo często w ciągu dnia ma styczność z niezbyt przyjaźnie nastawionymi psami przez płot. W takim przypadku skojarzenie pies=wróg łatwo może się przenieść też na spacery. Nagle mamy chęć na przechadzkę – niedziela, piękna pogoda – bierzemy naszego psa, który od szczeniaka biega głównie po podwórku i dziwimy się, że podrostek stawia się lub wręcz dostaje szału na widok obcych psów. Stwierdzamy, że zdziczał i zgłupiał, przestajemy w ogóle go brać na spacery, pies nadal lata po podwórku i nakręca się na agresję wobec obcych czworonogów, aż staje się nieobliczalny… Na pewno nieraz obserwowaliście ten scenariusz, gdy przechodziliście przy ogrodzeniu domków jednorodzinnych.
Sprawa piąta i ostatnia, choć temat można ciągnąć i ciągnąć… Podwórko to nuda. Nie ma nowych zapachów. Jest znane na pamięć. Każdy właściciel psa doskonale wie, że jego pies nie biega bez powodu – pędzi do kumpli, truchta za jakimś tropem, biega od drzewka do drzewka, wąchając ślady innych psów, aportuje zabawkę lub znajduje sobie jakiś badyl i z nim gania. A w ogródku? Pies ma biegać w kółko sam ze sobą? Zabawką może się i chwilę pobawi, ale jak nikt jej nie kradnie i nie rzuca, to szybko się nudzi. Cała energia i uwaga psa przekierowuje się na to, co jest za płotem. Obce psy, jadące auta, ludzie za siatką… Na wszystko można poszczekać. Inne psiaki kombinują, jak tylko zwiać. Frotka nie można na chwilę zostawić samego w ogrodzie, bo wspina się po siatce jak kot i leci wąchać trawkę koło bloków. Bo tam są siki kumpli, jest ciekawie! Psy z natury są eksploratorami. Uwielbiają wąchać ślady innych psów czy zwierzyny, poznawać nowe tereny, spotykać się z innymi psami. Tego wszystkiego nie ma na podwórku. Czasem porównuję podwórko do dużego kojca – owszem, fajnie, że jest, ale zupełnie nie zastąpi spacerów. Gdy chodzę z psami na spacer, mijam często berneńczyka (o oryginalnym imieniu Berni), który jako młody psiak chodził na spacery. Zna się z moimi psami od szczeniaka, więc się lubią nawet przez siatkę. Jednak teraz… Przestał nawet podchodzić do nas, żeby się przywitać. Póki czasem wychodził na przechadzkę, był bardzo otwarty i energiczny. Teraz leży cały dzień i wygląda jak kupka nieszczęścia. Na pierwszy rzut oka nie ma się źle, jest na podwórku, nie jest uwiązany. Ale życie w nim zgasło… Znam za to bernardyna, który mimo podwórka chadza na spacery. Ma już kilka lat i nadal widuję, jak bawi się piłką, wita się z moimi psami i jest pełen energii. Różnica jest naprawdę widoczna.
Mieszkanie czy podwórko?
Czasem to mieszkanie w bloku jest zbawieniem dla psa. Wymusza długie spacery, spotykanie innych psów i ludzi, a socjalizacja szczeniaka odbywa się bezwiednie – w końcu właściciel musi wyjść z maluchem, żeby się nauczył czystości. Jeśli umiejętnie prowadzimy zwierzaka, na pewno nie będzie się męczył w mieszkaniu. Podwórko, oczywiście, nie jest ani wyrokiem ani złem dla psa, ale nie jest też rajem i wymogiem do jego posiadania. Jeśli mamy ogród, musimy tym bardziej pamiętać o socjalizacji zwierzaka poza nim i uważać, aby ktoś psa nie drażnił, nie szczuł czy – niestety zdarza się to nierzadko – nie otruł. Pewien pan, adoptując psa, rzucił, że czekał z wzięciem czworonoga, aż wybuduje dom, bo dzięki temu nie musi chodzić na spacery, tylko może spokojnie pić kawę, a pies się wybiega sam… No właśnie. Wydaje mi się, że to, na co najbardziej musimy uważać – to własne lenistwo! 😉
PS. Wiem, że są rasy, które wymagają dużego terenu do pilnowania. Są też psiaki – po przejściach czy z natury spokojne – dla których ogródek to szczyt marzeń i spacery są im średnio potrzebne. Można psiaki także szkolić i wychowywać tak, by na podwórku były grzeczne, ale to zda egzamin tylko wtedy, jeżeli żaden z domowników nie popsuje nam pracy, wypuszczając psy i zostawiając je bez kontroli. Sama byłabym zachwycona, gdybym miała ogrodzony teren z dala od chodnika, gdzie mogłabym postawić kłody, hopki czy inne elementu toru przeszkód dla psów… Marzenie. Opisałam jednak to, co obserwuję zazwyczaj i co widzę u własnych psów. A dla nich najlepszą rzeczą na świecie jest spacer!
Pingback: Najciekawsze psie linki - marzec 2015 - Pies w Warszawie()